środa, 27 listopada 2013

Black Orchid - Short Story in Polish


Kolejny tydzień dobiegł końca, piątek po pracy to chyba najpiękniejsza pora tygodnia, szczególnie taki piątek który rozpoczyna długo oczekiwany i zasłużony urlop. Nawet jeśli już jest noc, to nie ma takiego znaczenie, szczególnie gdy jest to noc piątkowa. 
Przez ostatnie miesiące męczyłem się nad projektem, który z góry był skazany na niepowodzenie. Kompletny burdel i nieporadność ludzi pracujących wspólnie ze mną nad tym projektem, graniczyła niemal z umyślnym sabotowaniem działań. Mój bezpośredni przełożony okazał się człowiekiem, którego niekompetencja była wręcz przysłowiowa. W ciągu roku spierdolił wszystko co mógł, a gdy projekt zbliżał się do końca szukał możliwości przerzucenia odpowiedzialności na wszystkich dookoła, z jedną jedyną myślą – nie ważne na kogo byle z daleka ode mnie. Najprostsza droga była do mnie, jako kontraktor nie miałem wiele do powiedzenia i stawałem się najlepszym celem takich akcji. Czasem można by odnieść wrażenie, że firmy zatrudniają kontraktorów jako "bufory", w tym przypadku nie było inaczej.  Dodatkowo pewne było, że to mój ostatni kontakt z tą firmą. Stąd pomysł przerzucenia na mnie choć części winy, wydał się mojemu przełożonemu oczywisty i był w jego mniemaniu sprawą naturalną. Trudno się więc dziwić, że od dość długiego czasu miałem wszystkiego dość i tylko czekałem na ten piątek, który w końcu nadszedł.

Odczekałem odpowiedniej pory, kiedy sęp opuścił swoje gniazdo, wrzuciłem wszystko do szafeczki przy biurku i nie mówiąc ani słowa pożegnania przekręciłem kluczyk w szafce i z rozpędem wypadłem przez drzwi. Z rozpędu wpadłem w drzwi, ledwo zdążając przejechać kartą zbliżeniową przez czytnik, drzwi z hukiem uderzyły o ścianę po drugiej stronie, a ja już pędziłem schodami w dół, żadnej windy mój pożal się boże boss nigdy nie używał schodów, a nie miałem najmniejszej ochoty na niego w tym momencie wpaść. Biegiem pokonałem korytarz dzielący schody od bramek i wyjścia. Teraz pozostało mi tylko wskoczyć szybko do samochodu i w drogę.

Już 5 minut później dobiegł mnie dźwięk dzwonka mojej komórki. „Master of Puppets” nie zdążyło nawet na dobrze się rozpocząć gdy ujrzałem na ekranie pojawił się znajomy napis: „Dzwoni… Debil”…. Nie odebrałem. Już byłem na wakacji mógł mi skoczyć na warsztat.

Wpadłem do samochodu i trasą toruńską skierowałem się na północ, zjechałem z trasy i wpadłem na krajówkę na Gdańsk. Planowałem zatrzymać się kawałek za Warszawą, zjeść coś i puścić się w dalszą drogę, jakimiś podrzędnymi trasami, omijając główny nurt, wiedziałem że trzeba przeczekać, więc postanowiłem to zrobić przy dobrym jedzonku i w odpowiednich okolicznościach przyrody.

Stanąłem w zajeździe i zamówiłem żarcie. Żurek w Chlebku i dobra karkówka zawsze poprawiała mi humor, nie spieszyłem się chciałem doczekać do nocy. I tak nie udało mi się wyjść o normalnej godzinie z pracy, więc po co się spieszyć, jeszcze tylko mocna kawa i można jechać.

Złotawy Nissan Murano szybko przecinał noc wśród borów tucholskich. O tej porze trasa którą wybrałem była niemal pusta, więc zdziwił bym się gdybym spotkał na swojej drodze Misiaczków, lub znudzonych krokodyli zwłaszcza, że podrzędna kategoria drogi kompletnie nie zachęcała swoją jakością nikogo, a już z pewnością nie kierujących ogromnymi kilku tonowymi, a nawet cięższymi zawalidrogami.

Nie ukrywam, że właśnie dlatego wybrałem taką trasę. Moim celem było wybrzeże, ale nie powiem żebym się specjalnie spieszył. Rodzinka która tam wypoczywała nie spodziewała się mnie do następnego wieczora, więc po co się spieszyć. Postanowiłem więc skorzystać i zwiedzić rzadko odwiedzane drogi powiatowej, a właściwie gminnej Polski. W tle mruczała sobie trójka – ja mocno zaskoczony skonstatowałem, że wrócił mój ulubiony Niedźwiedzki i znowu prowadził nieśmiertelną Listę Przebojów Trójki co automatycznie prowadziło do zmiany ustawienia „Ulubionej” stacji. Marny poziom żartów Radia Zet i słaba muzyka odchodziła w zapomnienie, a w Polsce niestety nie było zbyt dużej konkurencji: RMF był jeszcze słabszy.

Wobec tego ciszę przerywała muzyka Trójki i co pewien czas łagodny, męski głos Krzysztofa Hołowczyca informujący mnie, że mam jeszcze kilkaset metrów prosto, a do końca trasy ileś set km.  Wiedziałem, że przede mną cała noc spokojnej podróży, co automatycznie prowadziło mnie do mojej ulubionej zabawy.

Zawsze uwielbiałem podróże samochodem, szczególnie nocne, samotne, w czasie których mogłem sobie odgrywać moje małe scenki bez przeszkód i ryzyka narażenia się na śmieszność.

W dawnych czasach ktoś kto mówił sam do siebie uważany był za wariata, a takiego należało szybko odizolować od społeczeństwa. Później pojawiły się komórki, w związku z czym mówienie do siebie przestało być oznaką szaleństwa. Problem polegał na tym, że ja mówiłem sam do siebie, a co ciekawsze prowadziłem dialog.

Dzisiejszym tematem była, jak zawsze, moja była wielka miłość. Agata która swojego czasu opuściła mnie, tylko po to, żeby po kilku latach gdy jej „wielka miłość” odeszła - skontaktować się ze mną. Uwielbiałem sobie przypominać tą sytuację i łzy w jej oczach, płacz i smutek, gdy błagała mnie żebym wrócił. Nawet jeśli przez moment, miałem ogromną ochotę, wrócić i zapomnieć się. Niestety nie było to możliwe, byłem już w związku - małżeństwo przekreślało w moich oczach jakiekolwiek szanse na powrót Agaty... Niestety doprowadziło to mnie do sytuacji gdy moja frustracja musiała znaleźć upust w infantylnych zabawach w rozgrywaniu scenek, w których, z pożałowania godną małostkowością pastwiłem się na nią. Małostkowość niestety brała górę nade mną, a co najzabawaniejsze, to ja więcej pewnie traciłem. Ona nie była nawet tego świadoma, a nawet gdyby była - to była zdecydowanie bardziej "dorosła" i z pewnością nie odebrała by tego tak jak sobie wyobrażałem. Ona już mnie pewnie nawet nie pamiętała, albo miała głęboko w dupie zarówno mnie i nasz związek. Mój kumpel Piotrek kiedyś podsumował moją zabawę określeniem które trudno cytować, ale ogólnie uważał to za wyjątkowo chory pomysł i dodawał też, że to zachowanie do niczego dobrego nie doprowadzi. Mimo, że podświadomie wiedziałem, że ma rację - nie chciałem tego zaakceptować i rezygnować z, w moim mniemaniu, świetnej zabawy. Nigdy nie sądziłem, że ta zabawa może mieć takie konsekwencje - gdybym wiedział nigdy bym się na nią nie odważył.

Piękna sierpniowa noc nagle zmieniła się nagle w smaganą deszczem i wiatrem przypominającą do złudzenia jesienne listopadowe. Gdyby nie zieleń liści na drzewach można by pomyśleć, że zasnąłem i obudziłem się kwartał później i za oknem szaleje typowa polska jesień. Po chwili usłyszałem w oddali grzmot. Burza czy huk dział? Od czasu krótkiego epizodu wojskowego, nigdy nie byłem pewien. Kto raz przeżyję huk nocnego wystrzału, która na zawsze zabiera jednego z ludzi, nigdy nie będzie pewien.

Ciemność rozjaśniania mocnymi xenonowymi reflektorami mojego potwora co jakiś czas przeszywana była grzmotami i uderzeniami błyskawic. W oddali słychać było burzę, piękny widok rozbłysków i kresek przecinających mroczno-granatowe niebo powodował, iż przez moment zastanawiałem się nad zatrzymaniem samochodu – uwielbiam burzę, a nocne wyładowania to widok wręcz boski. Gdy natura pokazuje człowiekowi jak słabą jest istotą i mimo przekraczania kolejnych granic nauki ciągle nie jest w stanie jej pokonać, gdyż ona jedną burzą może mu pokazać miejsce w szeregu. Po zjechaniu w drogę „kategorii ostatecznej” deszcz ustał jak ręką odjął, w jego miejsce do ciemności i błysków doszła jeszcze mgła, pełzająca po jezdni, która raz po raz przybierała na sile by chwilę później osłabnąć.

Każda fala mgły przechodząca przez mój wehikuł niosła ze sobą falę zimna. Uderzając intensywnie, przenikając mimo ciepłej nocy aż do ostatniego włókna nerwowego. Powodując drżenie i gęsią skórkę. Dziwne. Jestem do cholery w klimatyzowanym samochodzie. Odruchowo sięgnąłem ręką do tablicy kontrolnej i podniosłem temperaturę o kilka stopni.

Jednak nie to było najgorsze w tej mgle. Widoczność spadła radykalnie co wymusiło na mnie odpuszczenie gazu i natychmiast prędkość pojazdu zmalała do przepisowych 90km/h.

Gdy po raz kolejny upokarzałem głośno moją byłą, wesoło konwersując sobie z moją wyobraźnią przed oczami dostrzegłem jakiś ruch na jezdni. Szybka reakcja i nawet nie przeciąłem dymu, który jeszcze sekundę wcześniej wydawał mi się postacią na jezdni. Kolejna fala zimna przepłynęła przeze mnie, ale nie byłem pewien czy to kwestia  kolejnej szmaty mgły, czy po prostu organizm pobudzał się i wchodził na wyższe obroty po niespodziewanej błyskawicznej reakcji. Ostatecznie zwolniłem jeszcze bardziej jednocześnie próbując się uspokoić.

Chwilę później wróciłem do dyskusji z „Agatą”. Rytm serca i oddech zdążyły się już uspokoić gdy nagłe uderzenie kolejnej fali mgły wywołały kolejny atak zimna i znowu zdawało mi się, że widzę ruch na skraju lasu otaczającego drogę.

- Dlaczego mnie ciągle męczysz? Prześladujesz? Nie możesz tak jak ja zapomnieć?

Tym razem głos Agaty rozlegał się  nie w  mojej głowie, lecz  wewnątrz samochodu. Spojrzałem w lusterko i zobaczyłem ją siedzącą na tylnym prawym fotelu – dokładnie po skosie ode mnie. Pisk, bezwiednie nacisnąłem hamulce, które zareagowały natychmiast i samochód stanął niemalże w miejscu. Gwałtownie odwróciłem się … ale na siedzeniu nikogo nie było.

Tym razem uderzyła mnie fala gorąca a dłonie zrobiły się błyskawicznie mokre. Odwróciłem się jeszcze raz cały czas trzymając kierownicę.

Siedzenie było puste.

Ruszyłem spokojnie. Mistrzu obudź się, przed Tobą długa droga, nikogo tutaj nie ma, a Ty nawet nie powąchałeś procentów w ostatnim barze.

To siedzenie za Tobą jest puste, całkowicie puste…


- A jakie miało być idioto… Panienka jest ze 200 km stąd pewnie pieprzy się z kolejną ofiarą losu. – wściekły na siebie spojrzałem w lusterko wsteczne.

- Dlaczego?

Tylko twarz w lusterku. Jej twarz.

Oczy.

Brązowe Oczy.

Smutne, wielkie i pełne żalu brązowe oczy.

Tak kiedyś piękne i urzekające teraz zmroziły mnie i nie byłem w stanie nic powiedzieć, anie zareagować .

Samochód gwałtownie szarpnął podążając pokornie za kierownicą. Tylko napęd na cztery koła i wszelkie możliwe systemy wspomagania spowodowały , że auto tylko zjechało z drogi i zatrzymało się, nie uderzając w drzewa.

- Ciebie tu nie ma! – krzyknąłem wyskakując z samochodu. Spojrzałem na tylne siedzenia.

Nic.

Pustka. Przestrzeń i tylko wspomnienie.

Nic  więcej.

Czy na pewno?

Na prawym siedzeniu coś leżało.

Jakiś kształt.

Rozejrzałem się po jezdni. Nic.

Nikogo.

Cisza.

Tylko kolejne fale mgły.

-Skąd tu do kurwy nędzy tyle tej mgły?

Na nogach jak po przebiegnięciu maratonu miękkich i gumowych obszedłem samochodu i drżącymi rękoma otworzyłem prawe tylne drzwi…

Z auta uderzył mnie gwałtowny powiew zimna i uchodzących cichutki szept…

- DLACZEGO…..

Otrząsnąłem się i spojrzałem na fotel. Głęboko w fotel wciśnięta leżała jakaś szmata. Delikatnie wyciągnąłem ją i rozłożyłem w rękach.

Delikatny materiał muskał i przepływał przez moje palce, bardziej przypominający wodę niż prawdziwą realną tkaninę.

Chustka, woalka?

Koszulka nocna! Co do cholery?

Nie pamiętałem, żeby Magda miała taką. A przecież nie możliwe byłoby żeby tutaj znalazła się koszulka nocna jakiejś innej kobiety. Tym samochodem jeździłem tylko ja, nawet Magda nie zbliżała się do niego, bo i po co skoro miała swój.

Skąd koszulka nocna w aucie?

Powąchałem. Delikatny, acz intensywny zapach przeszedł przez moje nozdrza i wypełnił głowę.

Zapach… Delikatny ulotny…

Znajomy…
Znam ten zapach!

Tylko skąd? Magda nie używa takich perfum. Skąd znam ten zapach?

Agata! Ona używała takich perfum, pamiętam bo przywiozłem jej kiedyś z zagranicy. Uwielbiała go. Wtedy też go uwielbiałem. Natomiast moja żona nienawidziła tych perfum, kiedyś po pijaku przyznałem się, do „swojej słabości do tych perfum i jej powodu”, przez co niemal cała butelka perfum roztrzaskała się o podłogę.

Skoro moja żona nie używa tych perfum i nie posiada takiej koszulki nocnej, to skąd ona się tutaj wzięła? Uchwyciłem koszulkę za ramiączka i rozpostarłem ją.

Czarna niemal przezroczysta koszulka wyglądała przepięknie i sexownie. Moje ciało ogarnęło podniecenie na samą myśl o zobaczeniu Agaty w czymś takim…

- Ech mogło być tak pięknie Aga…

Koszulka nocna Agaty w moim samochodzie? Co do cholery jasnej!

Jej oczy w lusterku…

Jej oczy…

Oczy…

Poczułem muśnięcie na ramieniu. Odwróciłem się gwałtownie… omal nie wpadając do rowu.

To tylko gałąź. Poruszona wiatrem.

Wzdrygnąłem się.

Obiegłem samochód i wskoczyłem za kierownicę – koszulkę rzuciłem na siedzenie pasażera.

Zgłośniłem radio, zdecydowanie chciałem posłuchać głosu jakiegoś człowieka z krwi i kości, a tu jak na złość muzyka z filmu…

Żebym było zabawniej – Requiem dla snu… jasne kurwa. Lepiej to by mogło być z Egzorcysty, albo innego gówna.

Włączyłem silnik i docisnąłem pedał gazu. Koła samochodu, lekko zakotłowały się w błocie, ale auto ruszyło posłusznie do przodu wracając na drogę.

Delikatne pasma mgły wciąż płynęły w poprzek jezdni.

Przez chwilę był spokój. Zero zjaw i widm, zero zapachu, zero głosów.

KOSZULKA!

Spojrzałem na siedzenie obok .

Wciąż tam była.

Kurwa. KURWA KURWA!

To nie mogła być prawda skąd coś takiego w moim samochodzie.

Wróciłem wzrokiem na jezdnię.

Kształt na drodze.

Auto zbliżało się z dużą szybkością.

Kształt wyostrzył się.

Kobieta!

Naga Kobieta.

KURWA….


Hamulec.

Pisk Opon.
Uderzenie.

HUK.


Błysk.

Cisza.

Burza w oddali.

Błysk.

Samochód stanął na środku drogi. Wyłączyłem silnik włączyłem światła awaryjne i wyszedłem.

Pobiegłem do tyłu samochodu. Nic. Nikogo ani niczego nie zauważyłem. Obszedłem auto dookoła nie stwierdzając żadnych uszkodzeń.

Mamusiu. Wariuje. A nawet naukowcy mówili, ze od MJ nie można dostać pomieszania rozumu. Wygląda, że nie do końca mieli rację. Rozejrzałem się dookoła. Blask księżyca bardzo mocno oświetlał drogę i pobocze. Stanąłem przy jakiejś przecince.

Wróciłem do samochodu, ale nie włączyłem silnika. Nie zgasiłem też świateł, ani migaczy awaryjnych. Wyciągnąłem paczkę Westów, nawet kurwa nie pamiętałem skąd się tam wzięły, kiedyś kupiłem i miałem na chwilę gdy mój bossunio pojechał znowu jakimś gównem po mnie. Teraz jak znalazł.

Auto stało na pogrążonej w świetle księżyca jezdni. Z lewej strony wyraźnie widać było polanę i idący dalej pasmo trawy wgryzające się jak nóż w mięso – w las. Kolejna fala mgły idąca wyraźnie z lewej strony od tego pasma. Mgła przetoczyła się przez drogę i mój samochód. Poczułem jakby mleczna substancja wkroczyła do samochodu. Nie tylko poczułem zimno, ale również wilgoć. Wilgoć której wcześniej nie czułem. Wilgoć kojarząca się zdecydowanie nie przyjemnie. To nie była wilgoć kąpieli, czy kobiecego ciała, ale zimna wilgoć przynosząca na myśl topielca, grób lub coś równie uroczego. Mgła zniknęła równie nagle jak się pojawiła. Usłyszałem jakiś dźwięk.

Pohukiwanie sowy? Nie.

Szum lasu? Nie.

Głos!

Odwróciłem się i spojrzałem po raz kolejny na siedzenie pasażera. Koszulka nocna leżała tam gdzie ją rzuciłem.

- Dlaaaaaczegoooooooo…. – głos dochodził od polany


Spojrzałem w tamtą stronę. Znowu ona. Widziadło czy nie tam coś było. Coś co wołało do mnie. Dopytując się, chcąc znać mój powód. Powód? Ale czego?

Wysiadłem z samochodu zamknąłem drzwi i poszedłem do tyłu. Podniosłem klapę bagażnika i ze schowka wyciągnąłem sporych rozmiarów latarkę. Włączyłem ją i skierowałem w stronę postaci.

Światło zdawało się przenikać zjawę, by po chwili zatrzymywać się na niej rzucając cień z drugiej strony.  Oświetliło wyraźnie twarz. Mimo odległości mogłem ją rozpoznać. Tą twarz, tą cudowną kochaną, wytęsknioną twarz rozpoznał bym zawsze i wszędzie. Agata…

Momentalnie mgła rozwiała się i Agaty już nie było.

W oddali po lewej stronie usłyszałem szum. Szum lasu mieszał się z innym szumem. Którego nie byłem w stanie określić. Była w nim tęsknota i nadzieja. Było w nim pragnienie i spokój. A może tylko pragnienie spokoju?

Ruszyłem w tamtą stronę.

Sporej wielkości przecinka przechodziła w jeszcze większą polanę. W świetle księżyca zobaczyłem jezioro, odgrodzone od polanki gęstym szerokim pasem sitowia i trzciny. Pałki kołysały się w jakimś hipnotycznym rytmie wyznaczanym przez delikatne podmuchy wiatru. Delikatny szmer powietrza przemykającego wśród wysokich traw i muskający powierzchnie jeziora lekko marszcząc jego skądinąd niezaburzoną delikatną i spokojną taflę. Stałem tak zapatrzony w to niezwykle piękne zjawisko.

Romantyzm ukryty głęboko podpowiadał mi wiele scenek, do których można by użyć tej scenerii, ze zdziwieniem skonstatowałem, że wszystkie te sceny kręciły się dookoła niej. Ruszyłem w stronę jeziora i gdy byłem już dość blisko zastanawiając się jak przedostanę się do nieosłoniętej części wody i czy w ogóle jest to w tym przypadku możliwe. Wśród sitowia spostrzegłem mostek.

Mały i dość marnie wyglądająca konstrukcja drewniana nie przemawiała zbyt dobrze do mojej wyobraźni. Częściej wyobrażałem sobie wizję tonięcia w lodowatej wodzie niż bezpiecznego przedostania się przez trzcinę na drugą stronę…

Czego?

Wiatr osłabł i mgła uderzyła ze zdwojoną siłą tak jakby chciała sobie odbić te kilkanaście minut gdy wiatr nie pozwalał jej zbytnio rozpanoszyć się po polance. Kolejne kłęby gęstej mgły przechodziły przeze mnie i czułem się jak przenikają całe moje ciało. Ubranie natychmiast zrobiło się wilgotne, nie bardzo wiedziałem czy od potu, czy rzeczywiście od wilgoci niesionej przez to bajkowe zjawisko. Z brzegu widziałem koniec pomostu, ciągle nie byłem przekonany co do jego stabilności, ale magiczne, ukryte piękno pchało mnie na drewnianą kładkę.

Przeciwległy brzeg był niewidoczny, mgła opadła i przez to jezioro przypominało bardziej morze niż niewielki zbiornik wodny. Mroczne, spokojne niewzburzone jaką kol wiek falą morze. Bezkresne i tajemnicze. Ten efekt, który do tej pory widziałem tylko w Karkonoszach popchnął mnie jeszcze silniej.

Deski pomostu ugięły się pode mną, gdzie niegdzie do wody posypały się okruchy drewna, a deski ugięły się niebezpiecznie z głośnym jękiem. Zakołysałem się ale utrzymałem równowagę, ruszyłem ostrożnie do przodu badając deski nogą. Niestety nie było to skuteczne.

W połowie pomostu deska z głośnym trzaskiem pękła i lewa noga poleciała mi do wody. Zanurzyłem się mniej więcej do połowy uda w zimnej, lodowatej wręcz wodzie.

- Ożesz kurwa… pierdolę wracam do samochodu, cholera wie czy dalej nie będzie gorzej. Jakaś pieprzona próchnica wpierdoliła mostek a ja sobie po nim spaceruje. Niech mi ktoś powie, że jestem kurwa normalny. Środek nocy, a ja się w pieprzonego harcerza bawię.

Podniosłem się i wycofałem na poprzedni stopień. Gdy próbowałem się odwrócić i cofnąć kątem oka złowiłem łódeczkę, kajaczek jakiś albo inne ustrojstwo pływające.  Obróciłem się.

Po jeziorze w stronę pomostu płynęła jakaś dziwna konstrukcja a na jednym jej końcu tkwił kształt.

Cisza stała się tak wyraźna, że można było ją wręcz wyczuć w powietrzu.

Kształt poruszył się i bezkształtny bałwan szmat zmienił się w człowieka.

Kobietę.

W nocnej koszulce.

Zamarłem, nie mogąc się poruszyć ani w przód ani w tył.

Obróciłem się głowę do tyłu, nie widziałem już końca pomostu, ani brzegu z którego rozpocząłem moją wędrówkę.

Pierścień mgły zaciskał swoje granicę. Ograniczając widoczność.

W tym momencie widziałem już tylko łódkę, w której postać kobiety obróciła swoją bladą twarz w moją stronę.

Mokre włosy spływały jej po twarzy, na nagi kark.

Mokra czarna koszulka nocna identyczna do tej którą dopiero co rzuciłem na siedzenie pasażera, wyraźnie pokazywała co miała pokazywać.  W normalnej sytuacji na pewno w tym momencie musiało by być już zajebiście przyjemnie, ale nie tym razem.

Tym razem zamiast rzucić się na dziewczynę, całować pieścić tulić, dotykać miałem ochotę rzucić się do ucieczki, byle szybciej i dalej od tego miejsca.

Kobietą była ona.

Blada twarz pięknie kontrastowała z jej oczami, tylko że tym razem to nie były ciepłe brązowe oczy, w których tyle razy zatapiałem się, tym razem tonąłem w bezdennej otchłani o kolorze głębokiej czerni, tak czarnej jak można sobie to wyobrazić. Nie zapowiadającej niczego dobrego,  zapowiadającej jedynie śmierć. Śmierć  i cierpienie ją poprzedzające. Usta nie były pięknymi, delikatnymi muśnięciami zdolnego artysty, ale nabrzmiałymi pulsującymi zimnym chłodem czerwiami, z których mógłbym przysiąc za tylko krótką chwilę wysunie się język, nie zmysłowy pragnący pieszczot, a zimny o rozdwojonej końcówce szukający ofiar i krwi.

Agata, a właściwie to widmo Agaty w rękach trzymała orchidee, ciągle ociekające jeszcze wodą, jakby dopiero co wyciągnięte z wody, orchidee były czarne.

Jej spojrzenie mimo chłodu parzyło, gdy przesuwała wzrokiem w górę i w dół po moim ciele, miałem wrażenie, że przypala mnie żywym pulsującym ogniem.

Zatrzymała się na moich oczach, coś we mnie pękło…

- kim jesteś – wyszeptałem drżącym głosem

Uśmiechnęła się, spuściła głowę, a ja rzuciłem się do ucieczki przeczuwając niebezpieczeństwo.

Krzyk.

Kto Krzyczy? Gdzie… Jezu…

Później była ciemność.

Nie wiem czy krzyk był wytworem mojej wyobraźni czy naprawdę krzyczałem ja czy ona…

Ocknąłem się i poczułem, że ziemia pode mną faluje. Poczułem też coś jeszcze. Zimno i wilgoć. Otworzyłem oczy dookoła widziałem mgłę. Nie było ani brzegu, ani plaży. Nic.Usiadłem gwałtownie co spowodowało zakołysanie się łodzi.

Łodzi. Kurwa Mać, gdzie ja jestem i o co tu chodzi. To nie jest realne to jakiś koszmarny sen, pierdolona makabreska, ale tym razem nie ma pilota żeby wyłączyć i iść spać.

Tym razem jest ona. Teraz wyraźnie widziałem, ją.

Siedziała naprzeciwko mnie w łodzi trzymając na kolanach orchideę. Ciemna barwa rośliny nie była naturalna, nie była czernią.  Ciemny fiolet wyraźnie rzucał się  w oczy w świetle księżyca. Wyczułem, że wiele podobnych roślin rozpościera się na dnie łódki.

Tym razem kobieta nie była już taka jak widziałem ją stojąc na pomoście. To ciągle była Agata, ale tym razem była to „moja” Agata. Ta sama piękna dziewczyna, która zostawiła mnie tak wiele lat temu. Jedyne co się nie zmieniło to fakt, że była kompletnie mokra…

… i ta koszulka nocna.

Rozglądała się tęsknym wzrokiem dookoła.

- Pamiętasz nasze wieczory nad brzegiem morza? – nie spojrzała na mnie musiała wyczuć się się obudziłem.

- Pamiętam, trudno ich nie pamiętać jak się ciągle myśli o Tobie i o tym co było…

- Po co? – przerwała mi ostro – Po co myślisz? Przecież to Ty to ostatecznie zaprzepaściłeś szansę na nas! Ty mnie odrzuciłeś!

- Nie specjalnie miałem co wybierać, ty chciałaś wrócić bo czułaś się samotna. Ja miałem już wtedy rodzinę.

- Właśnie masz rodzinę, więc po co myślisz o mnie? Po co te…  - głos się zawahał - … teatrzyki?

- Jakie teatrzyki?

- Te które odstawiasz, a w których ciągle jestem tą złą, której należy udowodnić i uświadomić jak bardzo się pomyliła i co straciła. Te  w których ciągle i stale jesteś lepszy ode mnie, a ja jestem tą głupią wiejską kozą, która źle wybrała.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem, może czuje się wtedy lepiej, lepszy... od ciebie, ale naprawdę nie wiem… - zacząłem


- Doskonale wiesz! – zimne oczy wpiły się we mnie, a ja znowu zobaczyłem stal w jej oczach.

To nie była kobieta, którą kiedyś kochałem. Zimny ostry metal był nie tylko w jej oczach, ale i jej głosie. Rozejrzałem się niepewnie dookoła. Ciągle nic. Tylko metr wody w każdą stronę i mgła, gęsta nieprzenikniona.

- Żyję bez Ciebie, nie próbuje Cię odnaleźć, ani odzyskać, nie próbuję się z Tobą kontaktować, jak mam Cię niby prześladować?

- A co robiłeś np. Dzisiaj? Przed chwilą w samochodzie? Wielki Pan K, który musi znosić ataki żalu swojej byłej kochanki, która biedna nie może zapomnieć o nim.

- Nic takiego…


- KŁAMIESZ! Myślisz, że nie wiem o tym co robisz? Wiem dokładnie, kiedy i ile razy. Za każdym razem gdy myślisz, że nikt nie widzi Cię i że masz swobodę robisz sobie teatrzyki o mnie i o sobie.

- Skąd wiesz? Nie możesz tego wiedzieć. Nikt o tym nie wie…


- Starasz się podbudowywać swoje ego, poprzez krzywdzenie mnie. Nie rozumiem Cię. Kochałam Cię, nigdy bym Cię nie skrzywdziła, a Ty… - stal zniknęła pojawiły się łzy

- Agato…


- nic nie mów, wszystko co powiesz jest fałszywe, jak Ty. Na wskroś przeniknęła Cię złość i nienawiść do mnie. Nawet nie wiesz jaką to wszystko ma moc. Wydaje Ci się, że można kogoś tak nienawidzić i być pewny że to zostanie tylko w Tobie? Nie potrzeba wiele, ale w Tobie zebrała się taka warstwa nienawiści, że nawet miłość, którą stara się mnie otaczać Paweł, nie jest  w stanie tego powstrzymać. To jakby chcieć powstrzymać morze niszczące kruchy zamek z piasku budując dziecięcą łopatką mur z piasku. A ja nie mam już na nic siły, nie mam już siły się bronić, nie chcę już tak żyć. Każdego dnia nigdy nie wiem kiedy znowu mnie zaatakujesz. Modlę się, żebyś był zbyt zajęty, żebyś nie znalazł na to czasu, ale Ty zawsze masz czas, choćby miało to być zaledwie 5 minut, ale zawsze znajdziesz czas żeby niszczyć mi życie.

- Aga nie wiedziałem, że to tak działa, przecież nie chciałem Cię krzywdzić. Nie zrobię tego więcej.

- To już nie ważne. Teraz już mnie nie skrzywdzisz, już nie.

- Co się stało?

- Nie ważne. Już nie masz do mnie dostępu. A teraz ja mogę się zemścić!

- Jak to?

- Wiesz, że człowiek który chce się uwolnić od cierpienia jest w stanie wiele rzeczy poświęcić? Zdajesz sobie sprawę, że czasem można poświęcić wszystko, żeby zakończyć takie męki?

- nie rozumiem…


- Jak to nie rozumiesz? Myślałeś, że będziesz mnie krzywdził, a to pozostanie bez odpowiedzi? Że ujdzie Ci to na sucho? – roześmiała się, a mnie przeszył dreszcze przerażania. Nigdy w życiu się tak nie bałem.

- Zrozumiesz wkrótce. Zrozumiesz kiedy stracisz wszystko, kiedy będziesz cierpiał dniem i nocą, kiedy wszystko co budowałeś zniknie, zginie i nie będziesz  wstanie nic zrobić. Kiedy zostaniesz sam w szaleństwie…

- Co Ty planujesz? Zatrzymaj to szaleństwo, obiecuję, że więcej nie będę odgrywał teatrzyków, obiecuję, że więcej nawet o Tobie nie pomyślę!

- O nie! – wrzasnęła podrywając się na nogi – teraz masz myśleć o mnie aż do śmierci! Teraz masz budzić się myśląc o mnie i zasypiać myśląc o mnie! Przeklinać mnie w nocy kiedy nie będziesz mógł zasnąć w pustym łóżku i wrzeszczeć moje imię gdy będziesz oglądał puste łóżeczka w Twoim pustym domu…

Usiadła znowu biorąc do ręki orchidee.

- NIE! Nie pozwolę Ci! Ty nie jesteś prawdziwa! Ciebie tu nie ma! Jesteś daleko stąd a ja … ja po prostu mam złudzenia.

Wstała. Przez chwilę patrzyła na mnie i ruszyła w moją stronę. Schyliła się i podniosła coś z dna łodzi. W świetle księżyca błysnęło ostrze noża.

Nie zdążyłem nawet krzyknąć.

Ostrze przecięło rękaw skórzanej kurtki tuż przed łokciem, zagłębiając się niezbyt daleko, ale celnie w moją rękę, chwyciłem miejsce cięcia, a spod moich palców zaczęła szybko wypływać krew.

- To też jest nieprawdziwe? – spytała słodkim głosikiem uśmiechając się.

- Tak. To jest tylko projekcja mentalna. Wzmocniona tą mgłą. Widocznie coś w niej jest. Zaraz się skończy, a Ty znikniesz i już więcej nie pojawisz się w moim życiu.

- Uwierz nigdy już z niego nie zniknę! Do końca zostanę! W dniu śmierci będziesz wymawiał moje imię! Agata, AGATA, AGATA!!!! – zaśmiała się dziko tańcząc z nożem w ręku jak jakiś dzikus z krwawiącym nożem w ręku.

Rozejrzałem się w nadziei, że zobaczę choćby w którą stronę jest najbliżej do brzegu, nie ważne jak daleko, ważne by się wydostać z tej łódki, na pewno kawałek od niej mgła nie będzie miała takiego skutku i to wszystko zniknie.

Szybkim ruchem poderwałem się z dna łódki i rzuciłem do jeziora.

Zamknąłem oczy.

…ale nie nastąpiło to co powinno. Nie poczułem zimna i wilgoci, nie poczułem niczego co powinien poczuć człowiek który wskoczył do wody.

Usłyszałem śmiech.

Poczułem ból i zapadła ciemność.

Otworzyłem oczy nie wiem ile mogło upłynąć czasu. Znowu byłem na dnie łódki, ale coś było inaczej.

Kwiaty.

Nie było tego złowróżebnego podłoża z kwiatów, nie czułem nigdzie mdląco słodkiego zapachu orchidei, a właściwie ich setek. Spojrzałem w stronę gdzie jeszcze nie dawno była Agata.

Pusto.

Cisza i ciemność dookoła, ale w łódce nie było Agaty.

Z ulgą ale i niepokojem zacząłem się rozglądać. Mgła nie zniknęła całkowicie, ale krąg widzianej rzeczywistości zdecydowanie się poszerzył. Jednak ciągle nie było widać brzegu. Na szczęście nie było też Agaty.

Starałem się zebrać myśli, odepchnąć na razie to co przeżyłem, a właściwie to co, jak starałem się samemu sobie wmówić, było tylko widziadłem.

Nóż.

Rana.

Spojrzałem na rękę.

Krew ciągle sączyła się z rozcięcia.

- Myślałeś, że to już koniec?

Krzyk. To ja krzyczę…

Przede mną, mniej więcej metr od łódki stała Agata, w rękach miała orchidee, a setki mniejszych i większych układały się pod jej stopami i padały przed nią tworząc coś na kształt dywanu wiodącego prosto do unieruchomionej na środku jeziora łódki.

- Naprawdę myślałeś, że to już koniec? Że ot tak po prostu zostawię Cię w spokoju po tym co przez Ciebie przeżyłam?

- Nie chciałem Cię skrzywdzić, nie wiedziałem, że to co sobie wyobrażam dociera do Ciebie! Przecież to niemożliwe, to nierealne i głupie.

Ku swemu zdziwieniu usłyszałem spokój w swoim głosie. Więcej w tym było teatru, niż realizmu, bo jedyne co mi przychodziło do myśli to jak stąd uciec, wyrwać się. Wiedziałem już że nie mogę tak po prostu uciec, bo skończy się to jak za pierwszym razem. Na dnie łódki leżał nóż. Chyba był realny. W końcu o tym świadczyła rana na przedramieniu.

Ruszyła w kierunku łodzi. Zjawa płynęła w moją stronę nieruchomo, przeniknęła przez łódź  i stanęła tuż przede mną.

Kwiaty ciągle padały pod jej stopy, tak jakby padał dziwny kwiatowy deszcz.

Agata stała i patrzyła na mnie.

Spojrzałem w jej oczy.

Przez głowę przeniknęły wspomnienia wszystkich wspólnych chwil, tych w których te oczy były błyszczące ze szczęścia i smiały się do mnie. Na próżno szukałem w nich tych wspomnień. Teraz znalazłem  w nich tylko ból i bezkresną nienawiść – lodowatą i ostrą jak stal.

- Czułam Cię za każdym razem, niezależnie od tego co robiłam, gdzie się znajdowałam. Jak przekleństwo wiecznego życia z Tobą. Teraz Ty to poczujesz. Zobaczysz. Oddam Ci ten dar.

- Agata na pewno to wszystko można naprawić… obiecuję, że już nigdy – łzy pociekły po policzkach, poczułem je wyraźnie, gdy torowały sobie drogę.

- Nic już nie możesz naprawić sama to zrobiłam. Dzisiaj. Chcesz wiedzieć jak?

- Nie chcę, chcę żeby było jak kiedyś.

- Będziesz chciał, jeszcze będziesz chciał…. Obiecuję.

 

Odwróciła się i przekroczyła burtę łódki, tym razem nie przepłynęła przez nią, a jej ciało nie utrzymało się na powierzchni jeziora, z pluskiem zniknęła pod wodą, a na mojej twarzy łzy zmieszały się z kroplami wody z jeziora.

Rzuciłem się do burty i zobaczyłem jak jej ciało plecami do góry dryfuje w stronę pobliskich zarośli.

Straciłem przytomność.

 

-…

- …. Słyszy mnie Pan?

- Proszę kiwnąć głową, że mnie Pan słyszy!

Jak przez mgłę docierały do mnie słowa dwóch mężczyzn, którzy klęcząc przy mnie próbowali mnie docucić.

-… ja…

- Jak się pan czuję?

- Co pan robił na tym starym rupieciu na środku jeziora? Pił Pan coś?

- Ja … nie. Nic nie piłem.

- Już dobrze, zadzwoniliśmy po karetkę, zaraz tu dotrze.

- Nie, nie trzeba już jest ok. Mój samochód powinien być obok.

Podniosłem się i rozejrzałem. Znajdowałem się na polanie przez którą wczoraj trafiłem na pomost. Obróciłem się gwałtownie ale pomostu nie było.

- Gdzie jest pomost?

- Jaki pomost?

- Tu był pomost! I Łódka! Stara.

- Człowieku, jaka łódka, jaki pomost. Leżałeś na brzegu, dopiero co Cię znaleźliśmy, ciesz się, że to lato.

- o tak cieszę się.

Podniosłem się i ruszyłem w stronę gdzie zostawiłem samochód.

- Na pewno wszystko w porządku? – usłyszałem za sobą.

Odmachnąłem tylko ręką i kiwnąłem głową, teraz chciałem tylko odjechać stąd i dotrzeć do rodziny, w głowie ciągle kołatały mi się myśli i wspomnienia nocy, co to było?

Dalej trudno mi było uwierzyć w to co się zdarzyło. Najprostsza odpowiedź to fakt, że zmęczyłem się i postanowiłem zatrzymać na chwilę, a po wyjściu z auta straciłem przytomność . Fakt, że przez ostatnie dwa miesiące pracowałem po kilkanaście godzin dziennie mogło się ku temu przyczynić, ale gdzieś podświadomie czułem, że może to jednak nie koniecznie to.

Najważniejsze było teraz oddalić się od tego jeziora, jak najszybciej i jak najdalej.

W niedzielę rano obudził mnie telefon. Dzwonił mój dobry kumpel Piotrek - Wiesz, że we wtorek jest pogrzeb Agaty?

- Jakiej Agaty?

- Twojej Byłej

- Mojej byłej?

- Tak.

- Co się stało?

- Nie żyje.

- to kurwa wiem inaczej nie było by pogrzebu . Ty mnie nie wkurwiaj, tylko mów grzecznie co się stało? Kiedy?

- Ludzie mówią, że popełniła samobójstwo? W Piątek, ale ja nic nie wiem „na 100%”!

- Jak?

- A co ja pierdolona informacja jestem?

- Kurwa jak się pytam?

- Nie wiem. Jedni mówią, że utopiła się. Inni, że podcięła sobie nadgarski. Inni, że połknęła coś. Co za różnica!

- Masz rację, żadna. Nie żyję i to jest najważniejsze.

- Co zrobisz?

- A co mam niby zrobić?

- Przyjedziesz na pogrzeb?

- Piotrek? Wytrzeźwiałeś? Kto ma przyjechać na jej pogrzeb? Ja? Pojebało Cię dokumentnie? Chyba jej rodzice nie specjalnie by się ucieszyli… nie sądzisz?

- Czy to ważne. Byłeś z nią 10 lat! To szmat czasu, chyba żaden inny facet nie był z nią tak długo.

- Masz rację, ale to niczego nie zmienia. Nie wybieram się tam.

- Jak chcesz, może jednak…


- Piotrek nie wybieram się na pogrzeb Agi, nie zamierzam tam się pojawić. Jeden pogrzeb wystarczy, a nikt mi nie zaręczy, że jej tatuś nie będzie się doszukiwał winnych w jej byłych facetach, a już z pewnością we mnie. Co to, to nie. Nie wybieram się tam. Kiedyś dotrę, ale sam bez szopki.

- Jak chcesz…


- Tak, tak właśnie chcę i … wybacz ale nie chcę mi się o tym mówić. Pogadamy kiedy indziej. Cześć.

Nie czekając na reakcję młodego wyłączyłem telefon.

Czekali następni. Mój Tata próbował się do mnie dodzwonić.

- Cześć Tato. Co tam? – starałem się być spokojny

- Cześć Krystian. List przyszedł do Ciebie. Co zrobić?

- Od kogo?

- Cholera wie. Brak nadawcy, ale adresowany ręcznie.

- Dobra otwórz. Pewnie nic ważnego, ale otwórz.

- Dobra. Tak poza tym to ładnie pachnie

Nie zdążyłem zareagować - usłyszałem rozdzieranie koperty.

- Dlaczego? – przeszedł mnie dreszcz

- Co? – krzyknąłem zbyt gwałtownie

- „Dlaczego?”. Tylko tyle jest w liście. Nie wiem o co chodzi, a TY?

- nie… - głos mi się załamał

- Czekaj coś jeszcze jest …

Z łazienki usłyszałem dziwne odgłosy, jakby szmer. Podszedłem i otworzyłem drzwi. Do wanny lała się woda, a na jej wierzchu pływały czarne kwiaty.

- Jakiś dziwny kształ. Coś jak kwiat.

- Orchidea?

The Fall of the Evil

Just as I was crawling thru the darkness of my twisted mentality, I realize that lacking someone or something which can without loosing interest take all your crappy feelings, can trick you into making a serious mistake... just like the one I made two years ago.

As no one is willing to be such garbage collector for my sweet little sewere bruised mind, I started to think that maybe this could do the trick.

I am just curious how long... well time will tell.