Kolejny tydzień dobiegł końca, piątek po pracy to chyba
najpiękniejsza pora tygodnia, szczególnie taki piątek który rozpoczyna długo
oczekiwany i zasłużony urlop. Nawet jeśli już jest noc, to nie ma takiego znaczenie, szczególnie gdy jest to noc piątkowa.
Przez ostatnie miesiące męczyłem się nad projektem, który z góry był skazany na
niepowodzenie. Kompletny burdel i nieporadność ludzi pracujących wspólnie ze mną nad tym projektem,
graniczyła niemal z umyślnym sabotowaniem działań. Mój bezpośredni
przełożony okazał się człowiekiem, którego niekompetencja była wręcz przysłowiowa.
W ciągu roku spierdolił wszystko co mógł, a gdy projekt zbliżał się do końca
szukał możliwości przerzucenia odpowiedzialności na wszystkich dookoła, z jedną
jedyną myślą – nie ważne na kogo byle z daleka ode mnie. Najprostsza droga była
do mnie, jako kontraktor nie miałem wiele do powiedzenia i stawałem się najlepszym celem takich akcji. Czasem można by odnieść wrażenie, że firmy zatrudniają kontraktorów jako "bufory", w tym przypadku nie było inaczej. Dodatkowo pewne było, że to
mój ostatni kontakt z tą firmą. Stąd pomysł przerzucenia na mnie choć części winy, wydał się mojemu przełożonemu oczywisty i był w jego mniemaniu sprawą naturalną. Trudno się więc dziwić, że od dość długiego czasu miałem wszystkiego dość i tylko czekałem na ten piątek, który w końcu nadszedł.
Odczekałem odpowiedniej pory, kiedy sęp opuścił swoje
gniazdo, wrzuciłem wszystko do szafeczki przy biurku i nie mówiąc ani słowa
pożegnania przekręciłem kluczyk w szafce i z rozpędem wypadłem przez drzwi. Z
rozpędu wpadłem w drzwi, ledwo zdążając przejechać kartą zbliżeniową przez
czytnik, drzwi z hukiem uderzyły o ścianę po drugiej stronie, a ja już pędziłem
schodami w dół, żadnej windy mój pożal się boże boss nigdy nie używał schodów,
a nie miałem najmniejszej ochoty na niego w tym momencie wpaść. Biegiem
pokonałem korytarz dzielący schody od bramek i wyjścia. Teraz pozostało mi
tylko wskoczyć szybko do samochodu i w drogę.
Już 5 minut później dobiegł mnie dźwięk dzwonka mojej
komórki. „Master of Puppets” nie zdążyło nawet na dobrze się rozpocząć gdy
ujrzałem na ekranie pojawił się znajomy napis: „Dzwoni… Debil”…. Nie odebrałem. Już byłem na wakacji mógł
mi skoczyć na warsztat.
Wpadłem do samochodu i trasą toruńską skierowałem się na
północ, zjechałem z trasy i wpadłem na krajówkę na Gdańsk. Planowałem zatrzymać
się kawałek za Warszawą, zjeść coś i puścić się w dalszą drogę, jakimiś
podrzędnymi trasami, omijając główny nurt, wiedziałem że trzeba przeczekać,
więc postanowiłem to zrobić przy dobrym jedzonku i w odpowiednich
okolicznościach przyrody.
Stanąłem w zajeździe i zamówiłem
żarcie. Żurek w Chlebku i dobra karkówka zawsze poprawiała mi humor, nie
spieszyłem się chciałem doczekać do nocy. I tak nie udało mi się wyjść o
normalnej godzinie z pracy, więc po co się spieszyć, jeszcze tylko mocna kawa i
można jechać.
Złotawy Nissan Murano szybko przecinał noc wśród borów
tucholskich. O tej porze trasa którą wybrałem była niemal pusta, więc zdziwił
bym się gdybym spotkał na swojej drodze Misiaczków, lub znudzonych krokodyli
zwłaszcza, że podrzędna kategoria drogi kompletnie nie zachęcała swoją jakością
nikogo, a już z pewnością nie kierujących ogromnymi kilku tonowymi, a nawet
cięższymi zawalidrogami.
Nie ukrywam, że właśnie dlatego wybrałem taką trasę. Moim
celem było wybrzeże, ale nie powiem żebym się specjalnie spieszył. Rodzinka
która tam wypoczywała nie spodziewała się mnie do następnego wieczora, więc po
co się spieszyć. Postanowiłem więc skorzystać i zwiedzić rzadko odwiedzane
drogi powiatowej, a właściwie gminnej Polski. W tle mruczała sobie trójka – ja
mocno zaskoczony skonstatowałem, że wrócił mój ulubiony Niedźwiedzki i znowu
prowadził nieśmiertelną Listę Przebojów Trójki co automatycznie prowadziło do
zmiany ustawienia „Ulubionej” stacji. Marny poziom żartów Radia Zet i słaba
muzyka odchodziła w zapomnienie, a w Polsce niestety nie było zbyt dużej
konkurencji: RMF był jeszcze słabszy.
Wobec tego ciszę przerywała muzyka Trójki i co pewien czas
łagodny, męski głos Krzysztofa Hołowczyca informujący mnie, że mam jeszcze
kilkaset metrów prosto, a do końca trasy ileś set km. Wiedziałem, że przede mną cała noc spokojnej
podróży, co automatycznie prowadziło mnie do mojej ulubionej zabawy.
Zawsze uwielbiałem podróże samochodem, szczególnie nocne,
samotne, w czasie których mogłem sobie odgrywać moje małe scenki bez przeszkód
i ryzyka narażenia się na śmieszność.
W dawnych czasach ktoś kto mówił sam do siebie uważany był
za wariata, a takiego należało szybko odizolować od społeczeństwa. Później
pojawiły się komórki, w związku z czym mówienie do siebie przestało być oznaką
szaleństwa. Problem polegał na tym, że ja mówiłem sam do siebie, a co ciekawsze
prowadziłem dialog.
Dzisiejszym tematem była, jak zawsze, moja była wielka
miłość. Agata która swojego czasu opuściła mnie, tylko po to, żeby po kilku
latach gdy jej „wielka miłość” odeszła - skontaktować się ze mną. Uwielbiałem sobie
przypominać tą sytuację i łzy w jej oczach, płacz i smutek, gdy błagała mnie
żebym wrócił. Nawet jeśli przez moment, miałem ogromną ochotę, wrócić i zapomnieć się. Niestety nie było to możliwe, byłem już w związku - małżeństwo przekreślało w moich oczach jakiekolwiek szanse na powrót Agaty... Niestety doprowadziło to mnie do sytuacji gdy moja frustracja musiała znaleźć upust w infantylnych zabawach w rozgrywaniu scenek, w których, z pożałowania godną małostkowością pastwiłem się na nią. Małostkowość niestety brała górę nade mną, a co najzabawaniejsze, to ja więcej pewnie traciłem. Ona nie była nawet tego świadoma, a nawet gdyby była - to była zdecydowanie bardziej "dorosła" i z pewnością nie odebrała by tego tak jak sobie wyobrażałem. Ona już mnie pewnie nawet nie pamiętała, albo miała głęboko w dupie zarówno mnie i nasz związek. Mój
kumpel Piotrek kiedyś podsumował moją zabawę określeniem które trudno cytować,
ale ogólnie uważał to za wyjątkowo chory pomysł i dodawał też, że to zachowanie do niczego dobrego nie doprowadzi. Mimo, że podświadomie wiedziałem, że ma rację - nie chciałem tego zaakceptować i rezygnować z, w moim mniemaniu, świetnej zabawy. Nigdy nie sądziłem, że ta zabawa może mieć takie konsekwencje - gdybym wiedział nigdy bym się na nią nie odważył.
Piękna sierpniowa noc nagle zmieniła się nagle w smaganą
deszczem i wiatrem przypominającą do złudzenia jesienne listopadowe. Gdyby nie
zieleń liści na drzewach można by pomyśleć, że zasnąłem i obudziłem się kwartał
później i za oknem szaleje typowa polska jesień. Po chwili usłyszałem w oddali
grzmot. Burza czy huk dział? Od czasu krótkiego epizodu wojskowego, nigdy nie
byłem pewien. Kto raz przeżyję huk nocnego wystrzału, która na zawsze zabiera
jednego z ludzi, nigdy nie będzie pewien.
Ciemność rozjaśniania mocnymi xenonowymi reflektorami
mojego potwora co jakiś czas przeszywana była grzmotami i uderzeniami
błyskawic. W oddali słychać było burzę, piękny widok rozbłysków i kresek
przecinających mroczno-granatowe niebo powodował, iż przez moment zastanawiałem
się nad zatrzymaniem samochodu – uwielbiam burzę, a nocne wyładowania to widok
wręcz boski. Gdy natura pokazuje człowiekowi jak słabą jest istotą i mimo
przekraczania kolejnych granic nauki ciągle nie jest w stanie jej pokonać, gdyż
ona jedną burzą może mu pokazać miejsce w szeregu. Po zjechaniu w drogę
„kategorii ostatecznej” deszcz ustał jak ręką odjął, w jego miejsce do
ciemności i błysków doszła jeszcze mgła, pełzająca po jezdni, która raz po raz przybierała
na sile by chwilę później osłabnąć.
Każda fala mgły przechodząca przez mój wehikuł niosła ze
sobą falę zimna. Uderzając intensywnie, przenikając mimo ciepłej nocy aż do
ostatniego włókna nerwowego. Powodując drżenie i gęsią skórkę. Dziwne. Jestem
do cholery w klimatyzowanym samochodzie. Odruchowo sięgnąłem ręką do tablicy
kontrolnej i podniosłem temperaturę o kilka stopni.
Jednak nie to było najgorsze w tej mgle. Widoczność spadła
radykalnie co wymusiło na mnie odpuszczenie gazu i natychmiast prędkość pojazdu
zmalała do przepisowych 90km/h.
Gdy po raz kolejny upokarzałem głośno moją byłą, wesoło
konwersując sobie z moją wyobraźnią przed oczami dostrzegłem jakiś ruch na
jezdni. Szybka reakcja i nawet nie przeciąłem dymu, który jeszcze sekundę
wcześniej wydawał mi się postacią na jezdni. Kolejna fala zimna przepłynęła
przeze mnie, ale nie byłem pewien czy to kwestia kolejnej szmaty mgły, czy po prostu organizm
pobudzał się i wchodził na wyższe obroty po niespodziewanej błyskawicznej reakcji.
Ostatecznie zwolniłem jeszcze bardziej jednocześnie próbując się uspokoić.
Chwilę później wróciłem do dyskusji z „Agatą”. Rytm serca
i oddech zdążyły się już uspokoić gdy nagłe uderzenie kolejnej fali mgły
wywołały kolejny atak zimna i znowu zdawało mi się, że widzę ruch na skraju
lasu otaczającego drogę.
- Dlaczego mnie ciągle męczysz? Prześladujesz? Nie możesz
tak jak ja zapomnieć?
Tym razem głos Agaty rozlegał się nie w mojej głowie, lecz wewnątrz samochodu. Spojrzałem w lusterko i
zobaczyłem ją siedzącą na tylnym prawym fotelu – dokładnie po skosie ode mnie. Pisk,
bezwiednie nacisnąłem hamulce, które zareagowały natychmiast i samochód stanął
niemalże w miejscu. Gwałtownie odwróciłem się … ale na siedzeniu nikogo nie
było.
Tym razem uderzyła mnie fala gorąca a dłonie zrobiły się
błyskawicznie mokre. Odwróciłem się jeszcze raz cały czas trzymając kierownicę.
Siedzenie było puste.
Ruszyłem spokojnie. Mistrzu obudź się, przed Tobą długa
droga, nikogo tutaj nie ma, a Ty nawet nie powąchałeś procentów w ostatnim
barze.
To siedzenie za Tobą jest puste, całkowicie puste…
…
- A jakie miało być idioto… Panienka jest ze 200 km stąd
pewnie pieprzy się z kolejną ofiarą losu. – wściekły na siebie spojrzałem w
lusterko wsteczne.
- Dlaczego?
Tylko twarz w lusterku. Jej twarz.
Oczy.
Brązowe Oczy.
Smutne, wielkie i pełne żalu brązowe oczy.
Tak kiedyś piękne i urzekające teraz zmroziły mnie i
nie byłem w stanie nic powiedzieć, anie zareagować .
Samochód gwałtownie szarpnął podążając pokornie za
kierownicą. Tylko napęd na cztery koła i wszelkie możliwe systemy wspomagania
spowodowały , że auto tylko zjechało z drogi i zatrzymało się, nie uderzając w
drzewa.
- Ciebie tu nie ma! – krzyknąłem wyskakując z
samochodu. Spojrzałem na tylne siedzenia.
Nic.
Pustka. Przestrzeń i tylko wspomnienie.
Nic więcej.
Czy na pewno?
Na prawym siedzeniu coś leżało.
Jakiś kształt.
Rozejrzałem się po jezdni. Nic.
Nikogo.
Cisza.
Tylko kolejne fale mgły.
-Skąd tu do kurwy nędzy tyle tej mgły?
Na nogach jak po przebiegnięciu maratonu miękkich i
gumowych obszedłem samochodu i drżącymi rękoma otworzyłem prawe tylne drzwi…
Z auta uderzył mnie gwałtowny powiew zimna i uchodzących
cichutki szept…
- DLACZEGO…..
Otrząsnąłem się i spojrzałem na fotel. Głęboko w fotel
wciśnięta leżała jakaś szmata. Delikatnie wyciągnąłem ją i rozłożyłem w rękach.
Delikatny materiał muskał i przepływał przez moje palce,
bardziej przypominający wodę niż prawdziwą realną tkaninę.
Chustka, woalka?
Koszulka nocna! Co do cholery?
Nie pamiętałem, żeby Magda miała taką. A przecież nie
możliwe byłoby żeby tutaj znalazła się koszulka nocna jakiejś innej kobiety.
Tym samochodem jeździłem tylko ja, nawet Magda nie zbliżała się do niego, bo i po co skoro miała swój.
Skąd koszulka nocna w aucie?
Powąchałem. Delikatny, acz intensywny zapach przeszedł przez
moje nozdrza i wypełnił głowę.
Zapach… Delikatny ulotny…
Znajomy…
Znam ten zapach!
Znam ten zapach!
Tylko skąd? Magda nie używa takich perfum. Skąd znam ten
zapach?
Agata! Ona używała takich perfum, pamiętam bo przywiozłem
jej kiedyś z zagranicy. Uwielbiała go. Wtedy też go uwielbiałem. Natomiast moja
żona nienawidziła tych perfum, kiedyś po pijaku przyznałem się, do „swojej
słabości do tych perfum i jej powodu”, przez co niemal cała butelka perfum
roztrzaskała się o podłogę.
Skoro moja żona nie używa tych perfum i nie posiada takiej
koszulki nocnej, to skąd ona się tutaj wzięła? Uchwyciłem koszulkę za ramiączka
i rozpostarłem ją.
Czarna niemal przezroczysta koszulka wyglądała przepięknie
i sexownie. Moje ciało ogarnęło podniecenie na samą myśl o zobaczeniu Agaty w
czymś takim…
- Ech mogło być tak pięknie Aga…
Koszulka nocna Agaty w moim samochodzie? Co do
cholery jasnej!
Jej oczy w lusterku…
Jej oczy…
Oczy…
Poczułem muśnięcie na ramieniu. Odwróciłem się
gwałtownie… omal nie wpadając do rowu.
To tylko gałąź. Poruszona wiatrem.
Wzdrygnąłem się.
Obiegłem samochód i wskoczyłem za kierownicę –
koszulkę rzuciłem na siedzenie pasażera.
Zgłośniłem radio, zdecydowanie chciałem posłuchać głosu
jakiegoś człowieka z krwi i kości, a tu jak na złość muzyka z filmu…
Żebym było zabawniej – Requiem dla snu… jasne kurwa.
Lepiej to by mogło być z Egzorcysty, albo innego gówna.
Włączyłem silnik i docisnąłem pedał gazu. Koła samochodu, lekko zakotłowały się w błocie, ale auto ruszyło posłusznie do przodu wracając na drogę.
Delikatne pasma mgły wciąż płynęły w poprzek jezdni.
Przez chwilę był spokój. Zero zjaw i widm, zero zapachu,
zero głosów.
KOSZULKA!
Spojrzałem na siedzenie obok .
Wciąż tam była.
Kurwa. KURWA KURWA!
To nie mogła być prawda skąd coś takiego w moim
samochodzie.
Wróciłem wzrokiem na jezdnię.
Kształt na drodze.
Auto zbliżało się z dużą szybkością.
Kształt wyostrzył się.
Kobieta!
Naga Kobieta.
KURWA….
Hamulec.
Pisk Opon.
Uderzenie.
Uderzenie.
HUK.
Błysk.
Cisza.
Burza w oddali.
Błysk.
Samochód stanął na środku drogi. Wyłączyłem silnik
włączyłem światła awaryjne i wyszedłem.
Pobiegłem do tyłu samochodu. Nic. Nikogo ani niczego nie
zauważyłem. Obszedłem auto dookoła nie stwierdzając żadnych uszkodzeń.
Mamusiu. Wariuje. A nawet naukowcy mówili, ze od MJ nie
można dostać pomieszania rozumu. Wygląda, że nie do końca mieli rację.
Rozejrzałem się dookoła. Blask księżyca bardzo mocno oświetlał drogę i pobocze.
Stanąłem przy jakiejś przecince.
Wróciłem do samochodu, ale nie włączyłem silnika. Nie
zgasiłem też świateł, ani migaczy awaryjnych. Wyciągnąłem paczkę Westów, nawet
kurwa nie pamiętałem skąd się tam wzięły, kiedyś kupiłem i miałem na chwilę gdy
mój bossunio pojechał znowu jakimś gównem po mnie. Teraz jak znalazł.
Auto stało na pogrążonej w świetle księżyca jezdni. Z
lewej strony wyraźnie widać było polanę i idący dalej pasmo trawy wgryzające
się jak nóż w mięso – w las. Kolejna fala mgły idąca wyraźnie z lewej strony od
tego pasma. Mgła przetoczyła się przez drogę i mój samochód. Poczułem jakby
mleczna substancja wkroczyła do samochodu. Nie tylko poczułem zimno, ale również
wilgoć. Wilgoć której wcześniej nie czułem. Wilgoć kojarząca się zdecydowanie
nie przyjemnie. To nie była wilgoć kąpieli, czy kobiecego ciała, ale zimna
wilgoć przynosząca na myśl topielca, grób lub coś równie uroczego. Mgła
zniknęła równie nagle jak się pojawiła. Usłyszałem jakiś dźwięk.
Pohukiwanie sowy? Nie.
Szum lasu? Nie.
Głos!
Odwróciłem się i spojrzałem po raz kolejny na siedzenie
pasażera. Koszulka nocna leżała tam gdzie ją rzuciłem.
- Dlaaaaaczegoooooooo…. – głos dochodził od polany
Spojrzałem w tamtą stronę. Znowu ona. Widziadło czy nie
tam coś było. Coś co wołało do mnie. Dopytując się, chcąc znać mój powód.
Powód? Ale czego?
Wysiadłem z samochodu zamknąłem drzwi i poszedłem do tyłu.
Podniosłem klapę bagażnika i ze schowka wyciągnąłem sporych rozmiarów latarkę.
Włączyłem ją i skierowałem w stronę postaci.
Światło zdawało się przenikać zjawę, by po chwili
zatrzymywać się na niej rzucając cień z drugiej strony. Oświetliło wyraźnie twarz. Mimo odległości
mogłem ją rozpoznać. Tą twarz, tą cudowną kochaną, wytęsknioną twarz rozpoznał
bym zawsze i wszędzie. Agata…
Momentalnie mgła rozwiała się i Agaty już nie było.
W oddali po lewej stronie usłyszałem szum. Szum lasu
mieszał się z innym szumem. Którego nie byłem w stanie określić. Była w nim
tęsknota i nadzieja. Było w nim pragnienie i spokój. A może tylko pragnienie
spokoju?
Ruszyłem w tamtą stronę.
Sporej wielkości przecinka przechodziła w jeszcze większą
polanę. W świetle księżyca zobaczyłem jezioro, odgrodzone od polanki gęstym
szerokim pasem sitowia i trzciny. Pałki kołysały się w jakimś hipnotycznym
rytmie wyznaczanym przez delikatne podmuchy wiatru. Delikatny szmer powietrza
przemykającego wśród wysokich traw i muskający powierzchnie jeziora lekko
marszcząc jego skądinąd niezaburzoną delikatną i spokojną taflę. Stałem tak
zapatrzony w to niezwykle piękne zjawisko.
Romantyzm ukryty głęboko podpowiadał mi wiele scenek, do
których można by użyć tej scenerii, ze zdziwieniem skonstatowałem, że wszystkie te sceny kręciły się dookoła niej. Ruszyłem w stronę jeziora i gdy byłem
już dość blisko zastanawiając się jak przedostanę się do nieosłoniętej części
wody i czy w ogóle jest to w tym przypadku możliwe. Wśród sitowia spostrzegłem
mostek.
Mały i dość marnie wyglądająca konstrukcja drewniana nie przemawiała
zbyt dobrze do mojej wyobraźni. Częściej wyobrażałem sobie wizję tonięcia w
lodowatej wodzie niż bezpiecznego przedostania się przez trzcinę na drugą
stronę…
Czego?
Wiatr osłabł i mgła uderzyła ze zdwojoną siłą tak jakby
chciała sobie odbić te kilkanaście minut gdy wiatr nie pozwalał jej zbytnio
rozpanoszyć się po polance. Kolejne kłęby gęstej mgły przechodziły przeze mnie
i czułem się jak przenikają całe moje ciało. Ubranie natychmiast zrobiło się
wilgotne, nie bardzo wiedziałem czy od potu, czy rzeczywiście od wilgoci
niesionej przez to bajkowe zjawisko. Z brzegu widziałem koniec pomostu, ciągle
nie byłem przekonany co do jego stabilności, ale magiczne, ukryte piękno pchało
mnie na drewnianą kładkę.
Przeciwległy brzeg był niewidoczny, mgła opadła i przez to
jezioro przypominało bardziej morze niż niewielki zbiornik wodny. Mroczne,
spokojne niewzburzone jaką kol wiek falą morze. Bezkresne i tajemnicze. Ten
efekt, który do tej pory widziałem tylko w Karkonoszach popchnął mnie jeszcze
silniej.
Deski pomostu ugięły się pode mną, gdzie niegdzie do wody
posypały się okruchy drewna, a deski ugięły się niebezpiecznie z głośnym
jękiem. Zakołysałem się ale utrzymałem równowagę, ruszyłem ostrożnie do przodu
badając deski nogą. Niestety nie było to skuteczne.
W połowie pomostu deska z głośnym trzaskiem pękła i lewa
noga poleciała mi do wody. Zanurzyłem się mniej więcej do połowy uda w zimnej,
lodowatej wręcz wodzie.
- Ożesz kurwa… pierdolę wracam do samochodu, cholera wie
czy dalej nie będzie gorzej. Jakaś pieprzona próchnica wpierdoliła mostek a ja
sobie po nim spaceruje. Niech mi ktoś powie, że jestem kurwa normalny. Środek
nocy, a ja się w pieprzonego harcerza bawię.
Podniosłem się i wycofałem na poprzedni stopień. Gdy
próbowałem się odwrócić i cofnąć kątem oka złowiłem łódeczkę, kajaczek jakiś
albo inne ustrojstwo pływające. Obróciłem
się.
Po jeziorze w stronę pomostu płynęła jakaś dziwna
konstrukcja a na jednym jej końcu tkwił kształt.
Cisza stała się tak wyraźna, że można było ją wręcz
wyczuć w powietrzu.
Kształt poruszył się i bezkształtny bałwan szmat
zmienił się w człowieka.
Kobietę.
W nocnej koszulce.
Zamarłem, nie mogąc się poruszyć ani w przód ani w
tył.
Obróciłem się głowę do tyłu, nie widziałem już końca
pomostu, ani brzegu z którego rozpocząłem moją wędrówkę.
Pierścień mgły zaciskał swoje granicę. Ograniczając
widoczność.
W tym momencie widziałem już tylko łódkę, w której postać
kobiety obróciła swoją bladą twarz w moją stronę.
Mokre włosy spływały jej po twarzy, na nagi kark.
Mokra czarna koszulka nocna identyczna do tej którą
dopiero co rzuciłem na siedzenie pasażera, wyraźnie pokazywała co miała
pokazywać. W normalnej sytuacji na pewno
w tym momencie musiało by być już zajebiście przyjemnie, ale nie tym razem.
Tym razem zamiast rzucić się na dziewczynę, całować
pieścić tulić, dotykać miałem ochotę rzucić się do ucieczki, byle szybciej i
dalej od tego miejsca.
Kobietą była ona.
Blada twarz pięknie kontrastowała z jej oczami, tylko że
tym razem to nie były ciepłe brązowe oczy, w których tyle razy zatapiałem się,
tym razem tonąłem w bezdennej otchłani o kolorze głębokiej czerni, tak czarnej
jak można sobie to wyobrazić. Nie zapowiadającej niczego dobrego, zapowiadającej jedynie śmierć. Śmierć i cierpienie ją poprzedzające. Usta nie były
pięknymi, delikatnymi muśnięciami zdolnego artysty, ale nabrzmiałymi
pulsującymi zimnym chłodem czerwiami, z których mógłbym przysiąc za tylko
krótką chwilę wysunie się język, nie zmysłowy pragnący pieszczot, a zimny o
rozdwojonej końcówce szukający ofiar i krwi.
Agata, a właściwie to widmo Agaty w rękach trzymała
orchidee, ciągle ociekające jeszcze wodą, jakby dopiero co wyciągnięte z wody,
orchidee były czarne.
Jej spojrzenie mimo chłodu parzyło, gdy przesuwała
wzrokiem w górę i w dół po moim ciele, miałem wrażenie, że przypala mnie żywym
pulsującym ogniem.
Zatrzymała się na moich oczach, coś we mnie pękło…
- kim jesteś – wyszeptałem drżącym głosem
Uśmiechnęła się, spuściła głowę, a ja rzuciłem się
do ucieczki przeczuwając niebezpieczeństwo.
Krzyk.
Kto Krzyczy? Gdzie… Jezu…
Później była ciemność.
Nie wiem czy krzyk był wytworem mojej wyobraźni czy
naprawdę krzyczałem ja czy ona…
Ocknąłem się i poczułem, że ziemia pode mną faluje.
Poczułem też coś jeszcze. Zimno i wilgoć. Otworzyłem oczy dookoła widziałem
mgłę. Nie było ani brzegu, ani plaży. Nic.Usiadłem gwałtownie co spowodowało
zakołysanie się łodzi.
Łodzi. Kurwa Mać, gdzie ja jestem i o co tu chodzi. To nie
jest realne to jakiś koszmarny sen, pierdolona makabreska, ale tym razem nie ma
pilota żeby wyłączyć i iść spać.
Tym razem jest ona. Teraz wyraźnie widziałem, ją.
Siedziała naprzeciwko mnie w łodzi trzymając na kolanach
orchideę. Ciemna barwa rośliny nie była naturalna, nie była czernią. Ciemny fiolet wyraźnie rzucał się w oczy w świetle księżyca. Wyczułem, że wiele
podobnych roślin rozpościera się na dnie łódki.
Tym razem kobieta nie była już taka jak widziałem ją
stojąc na pomoście. To ciągle była Agata, ale tym razem była to „moja” Agata.
Ta sama piękna dziewczyna, która zostawiła mnie tak wiele lat temu. Jedyne co
się nie zmieniło to fakt, że była kompletnie mokra…
… i ta koszulka nocna.
Rozglądała się tęsknym wzrokiem dookoła.
- Pamiętasz nasze wieczory nad brzegiem morza? – nie
spojrzała na mnie musiała wyczuć się się obudziłem.
- Pamiętam, trudno ich nie pamiętać jak się ciągle myśli o
Tobie i o tym co było…
- Po co? – przerwała mi ostro – Po co myślisz? Przecież to
Ty to ostatecznie zaprzepaściłeś szansę na nas! Ty mnie odrzuciłeś!
- Nie specjalnie miałem co wybierać, ty chciałaś wrócić bo
czułaś się samotna. Ja miałem już wtedy rodzinę.
- Właśnie masz rodzinę, więc po co myślisz o mnie? Po co
te… - głos się zawahał - … teatrzyki?
- Jakie teatrzyki?
- Te które odstawiasz, a w których ciągle jestem tą złą,
której należy udowodnić i uświadomić jak bardzo się pomyliła i co straciła.
Te w których ciągle i stale jesteś
lepszy ode mnie, a ja jestem tą głupią wiejską kozą, która źle wybrała.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem, może czuje się wtedy lepiej, lepszy... od ciebie, ale naprawdę nie wiem… - zacząłem
- Doskonale wiesz! – zimne oczy wpiły się we mnie, a ja
znowu zobaczyłem stal w jej oczach.
To nie była kobieta, którą kiedyś kochałem. Zimny ostry
metal był nie tylko w jej oczach, ale i jej głosie. Rozejrzałem się niepewnie
dookoła. Ciągle nic. Tylko metr wody w każdą stronę i mgła, gęsta
nieprzenikniona.
- Żyję bez Ciebie, nie próbuje Cię odnaleźć, ani odzyskać,
nie próbuję się z Tobą kontaktować, jak mam Cię niby prześladować?
- A co robiłeś np. Dzisiaj? Przed chwilą w samochodzie?
Wielki Pan K, który musi znosić ataki żalu swojej byłej kochanki, która biedna
nie może zapomnieć o nim.
- Nic takiego…
- KŁAMIESZ! Myślisz, że nie wiem o tym co robisz? Wiem
dokładnie, kiedy i ile razy. Za każdym razem gdy myślisz, że nikt nie widzi Cię
i że masz swobodę robisz sobie teatrzyki o mnie i o sobie.
- Skąd wiesz? Nie możesz tego
wiedzieć. Nikt o tym nie wie…
- Starasz się podbudowywać swoje ego, poprzez krzywdzenie
mnie. Nie rozumiem Cię. Kochałam Cię, nigdy bym Cię nie skrzywdziła, a Ty… -
stal zniknęła pojawiły się łzy
- Agato…
- nic nie mów, wszystko co powiesz jest fałszywe, jak Ty.
Na wskroś przeniknęła Cię złość i nienawiść do mnie. Nawet nie wiesz jaką to
wszystko ma moc. Wydaje Ci się, że można kogoś tak nienawidzić i być pewny że
to zostanie tylko w Tobie? Nie potrzeba wiele, ale w Tobie zebrała się taka
warstwa nienawiści, że nawet miłość, którą stara się mnie otaczać Paweł, nie
jest w stanie tego powstrzymać. To jakby
chcieć powstrzymać morze niszczące kruchy zamek z piasku budując dziecięcą
łopatką mur z piasku. A ja nie mam już na nic siły, nie mam już siły się
bronić, nie chcę już tak żyć. Każdego dnia nigdy nie wiem kiedy znowu mnie
zaatakujesz. Modlę się, żebyś był zbyt zajęty, żebyś nie znalazł na to czasu,
ale Ty zawsze masz czas, choćby miało to być zaledwie 5 minut, ale zawsze
znajdziesz czas żeby niszczyć mi życie.
- Aga nie wiedziałem, że to tak działa, przecież nie
chciałem Cię krzywdzić. Nie zrobię tego więcej.
- To już nie ważne. Teraz już mnie nie skrzywdzisz,
już nie.
- Co się stało?
- Nie ważne. Już nie masz do mnie dostępu. A teraz
ja mogę się zemścić!
- Jak to?
- Wiesz, że człowiek który chce się uwolnić od cierpienia
jest w stanie wiele rzeczy poświęcić? Zdajesz sobie sprawę, że czasem można
poświęcić wszystko, żeby zakończyć takie męki?
- nie rozumiem…
- Jak to nie rozumiesz? Myślałeś, że będziesz mnie
krzywdził, a to pozostanie bez odpowiedzi? Że ujdzie Ci to na sucho? –
roześmiała się, a mnie przeszył dreszcze przerażania. Nigdy w życiu się tak nie
bałem.
- Zrozumiesz wkrótce. Zrozumiesz kiedy stracisz wszystko,
kiedy będziesz cierpiał dniem i nocą, kiedy wszystko co budowałeś zniknie,
zginie i nie będziesz wstanie nic
zrobić. Kiedy zostaniesz sam w szaleństwie…
- Co Ty planujesz? Zatrzymaj to szaleństwo, obiecuję, że więcej nie będę
odgrywał teatrzyków, obiecuję, że więcej nawet o Tobie nie pomyślę!
- O nie! – wrzasnęła podrywając się na nogi – teraz masz
myśleć o mnie aż do śmierci! Teraz masz budzić się myśląc o mnie i zasypiać
myśląc o mnie! Przeklinać mnie w nocy kiedy nie będziesz mógł zasnąć w pustym
łóżku i wrzeszczeć moje imię gdy będziesz oglądał puste łóżeczka w Twoim pustym
domu…
Usiadła znowu biorąc do ręki orchidee.
- NIE! Nie pozwolę Ci! Ty nie jesteś prawdziwa! Ciebie tu
nie ma! Jesteś daleko stąd a ja … ja po prostu mam złudzenia.
Wstała. Przez chwilę patrzyła na mnie i ruszyła w moją
stronę. Schyliła się i podniosła coś z dna łodzi. W świetle księżyca błysnęło
ostrze noża.
Nie zdążyłem nawet krzyknąć.
Ostrze przecięło rękaw skórzanej kurtki tuż przed łokciem,
zagłębiając się niezbyt daleko, ale celnie w moją rękę, chwyciłem miejsce
cięcia, a spod moich palców zaczęła szybko wypływać krew.
- To też jest nieprawdziwe? – spytała słodkim głosikiem
uśmiechając się.
- Tak. To jest tylko projekcja mentalna. Wzmocniona tą
mgłą. Widocznie coś w niej jest. Zaraz się skończy, a Ty znikniesz i już więcej
nie pojawisz się w moim życiu.
- Uwierz nigdy już z niego nie zniknę! Do końca zostanę! W
dniu śmierci będziesz wymawiał moje imię! Agata, AGATA, AGATA!!!! – zaśmiała się dziko tańcząc z nożem w ręku jak jakiś
dzikus z krwawiącym nożem w ręku.
Rozejrzałem się w nadziei, że zobaczę choćby w którą
stronę jest najbliżej do brzegu, nie ważne jak daleko, ważne by się wydostać z
tej łódki, na pewno kawałek od niej mgła nie będzie miała takiego skutku i to
wszystko zniknie.
Szybkim ruchem poderwałem się z dna łódki i rzuciłem do
jeziora.
Zamknąłem oczy.
…ale nie nastąpiło to co powinno. Nie poczułem zimna i
wilgoci, nie poczułem niczego co powinien poczuć człowiek który wskoczył do
wody.
Usłyszałem śmiech.
Poczułem ból i zapadła ciemność.
Otworzyłem oczy nie wiem ile mogło upłynąć czasu.
Znowu byłem na dnie łódki, ale coś było inaczej.
Kwiaty.
Nie było tego złowróżebnego podłoża z kwiatów, nie czułem
nigdzie mdląco słodkiego zapachu orchidei, a właściwie ich setek. Spojrzałem w
stronę gdzie jeszcze nie dawno była Agata.
Pusto.
Cisza i ciemność dookoła, ale w łódce nie było
Agaty.
Z ulgą ale i niepokojem zacząłem się rozglądać. Mgła nie
zniknęła całkowicie, ale krąg widzianej rzeczywistości zdecydowanie się
poszerzył. Jednak ciągle nie było widać brzegu. Na szczęście nie było też
Agaty.
Starałem się zebrać myśli, odepchnąć na razie to co przeżyłem,
a właściwie to co, jak starałem się samemu sobie wmówić, było tylko widziadłem.
Nóż.
Rana.
Spojrzałem na rękę.
Krew ciągle sączyła się z rozcięcia.
- Myślałeś, że to już koniec?
Krzyk. To ja krzyczę…
Przede mną, mniej więcej metr od łódki stała Agata, w rękach
miała orchidee, a setki mniejszych i większych układały się pod jej stopami i
padały przed nią tworząc coś na kształt dywanu wiodącego prosto do
unieruchomionej na środku jeziora łódki.
- Naprawdę myślałeś, że to już koniec? Że ot tak po prostu
zostawię Cię w spokoju po tym co przez Ciebie przeżyłam?
- Nie chciałem Cię skrzywdzić, nie wiedziałem, że to co sobie
wyobrażam dociera do Ciebie! Przecież to niemożliwe, to nierealne i głupie.
Ku swemu zdziwieniu usłyszałem spokój w swoim głosie. Więcej w
tym było teatru, niż realizmu, bo jedyne co mi przychodziło do myśli to jak
stąd uciec, wyrwać się. Wiedziałem już że nie mogę tak po prostu uciec, bo
skończy się to jak za pierwszym razem. Na dnie łódki leżał nóż. Chyba był
realny. W końcu o tym świadczyła rana na przedramieniu.
Ruszyła w kierunku łodzi. Zjawa płynęła w moją stronę
nieruchomo, przeniknęła przez łódź i
stanęła tuż przede mną.
Kwiaty ciągle padały pod jej stopy, tak jakby padał dziwny
kwiatowy deszcz.
Agata stała i patrzyła na mnie.
Spojrzałem w jej oczy.
Przez głowę przeniknęły wspomnienia wszystkich wspólnych
chwil, tych w których te oczy były błyszczące ze szczęścia i smiały się do
mnie. Na próżno szukałem w nich tych wspomnień. Teraz znalazłem w nich tylko ból i bezkresną nienawiść –
lodowatą i ostrą jak stal.
- Czułam Cię za każdym razem, niezależnie od tego co robiłam,
gdzie się znajdowałam. Jak przekleństwo wiecznego życia z Tobą. Teraz Ty to
poczujesz. Zobaczysz. Oddam Ci ten dar.
- Agata na pewno to wszystko można naprawić… obiecuję, że już
nigdy – łzy pociekły po policzkach, poczułem je wyraźnie, gdy torowały sobie
drogę.
- Nic już nie możesz naprawić sama to zrobiłam. Dzisiaj.
Chcesz wiedzieć jak?
- Nie chcę, chcę żeby było jak kiedyś.
- Będziesz chciał, jeszcze będziesz chciał…. Obiecuję.
Odwróciła się i przekroczyła burtę łódki, tym razem nie
przepłynęła przez nią, a jej ciało nie utrzymało się na powierzchni jeziora, z
pluskiem zniknęła pod wodą, a na mojej twarzy łzy zmieszały się z kroplami wody
z jeziora.
Rzuciłem się do burty i zobaczyłem jak jej ciało plecami do
góry dryfuje w stronę pobliskich zarośli.
Straciłem przytomność.
-…
- …. Słyszy mnie Pan?
- Proszę kiwnąć głową, że mnie Pan słyszy!
Jak przez mgłę docierały do mnie słowa dwóch mężczyzn, którzy klęcząc
przy mnie próbowali mnie docucić.
-… ja…
- Jak się pan czuję?
- Co pan robił na tym starym rupieciu na środku jeziora? Pił
Pan coś?
- Ja … nie. Nic nie piłem.
- Już dobrze, zadzwoniliśmy po karetkę, zaraz tu dotrze.
- Nie, nie trzeba już jest ok. Mój samochód powinien być obok.
Podniosłem się i rozejrzałem. Znajdowałem się na polanie przez
którą wczoraj trafiłem na pomost. Obróciłem się gwałtownie ale pomostu nie
było.
- Gdzie jest pomost?
- Jaki pomost?
- Tu był pomost! I Łódka! Stara.
- Człowieku, jaka łódka, jaki pomost. Leżałeś na brzegu,
dopiero co Cię znaleźliśmy, ciesz się, że to lato.
- o tak cieszę się.
Podniosłem się i ruszyłem w stronę gdzie zostawiłem samochód.
- Na pewno wszystko w porządku? – usłyszałem za sobą.
Odmachnąłem tylko ręką i kiwnąłem głową, teraz chciałem tylko
odjechać stąd i dotrzeć do rodziny, w głowie ciągle kołatały mi się myśli i
wspomnienia nocy, co to było?
Dalej trudno mi było uwierzyć w to co się zdarzyło.
Najprostsza odpowiedź to fakt, że zmęczyłem się i postanowiłem zatrzymać na
chwilę, a po wyjściu z auta straciłem przytomność . Fakt, że przez ostatnie dwa
miesiące pracowałem po kilkanaście godzin dziennie mogło się ku temu
przyczynić, ale gdzieś podświadomie czułem, że może to jednak nie koniecznie
to.
Najważniejsze było teraz oddalić
się od tego jeziora, jak najszybciej i jak najdalej.
W niedzielę rano obudził mnie telefon. Dzwonił mój
dobry kumpel Piotrek - Wiesz, że we wtorek jest pogrzeb Agaty?
- Jakiej Agaty?
- Twojej Byłej
- Mojej byłej?
- Tak.
- Co się stało?
- Nie żyje.
- to kurwa wiem inaczej nie było by pogrzebu . Ty
mnie nie wkurwiaj, tylko mów grzecznie co się stało? Kiedy?
- Ludzie mówią, że popełniła samobójstwo? W Piątek,
ale ja nic nie wiem „na 100%”!
- Jak?
- A co ja pierdolona informacja jestem?
- Kurwa jak się pytam?
- Nie wiem. Jedni mówią, że utopiła się. Inni, że podcięła
sobie nadgarski. Inni, że połknęła coś. Co za różnica!
- Masz rację, żadna. Nie żyję i to jest
najważniejsze.
- Co zrobisz?
- A co mam niby zrobić?
- Przyjedziesz na pogrzeb?
- Piotrek? Wytrzeźwiałeś? Kto ma przyjechać na jej
pogrzeb? Ja? Pojebało Cię dokumentnie? Chyba jej rodzice nie specjalnie by się
ucieszyli… nie sądzisz?
- Czy to ważne. Byłeś z nią 10 lat! To szmat czasu,
chyba żaden inny facet nie był z nią tak długo.
- Masz rację, ale to niczego nie zmienia. Nie wybieram
się tam.
- Jak chcesz, może jednak…
- Piotrek nie wybieram się na pogrzeb Agi, nie zamierzam
tam się pojawić. Jeden pogrzeb wystarczy, a nikt mi nie zaręczy, że jej tatuś
nie będzie się doszukiwał winnych w jej byłych facetach, a już z pewnością we
mnie. Co to, to nie. Nie wybieram się tam. Kiedyś dotrę, ale sam bez szopki.
- Jak chcesz…
- Tak, tak właśnie chcę i … wybacz ale nie chcę mi
się o tym mówić. Pogadamy kiedy indziej. Cześć.
Nie czekając na reakcję młodego wyłączyłem telefon.
Czekali następni. Mój Tata próbował się do mnie
dodzwonić.
- Cześć Tato. Co tam? – starałem się być spokojny
- Cześć Krystian. List przyszedł do Ciebie. Co
zrobić?
- Od kogo?
- Cholera wie. Brak nadawcy, ale adresowany ręcznie.
- Dobra otwórz. Pewnie nic ważnego, ale otwórz.
- Dobra. Tak poza tym to ładnie pachnie
Nie zdążyłem zareagować - usłyszałem rozdzieranie
koperty.
- Dlaczego? – przeszedł mnie dreszcz
- Co? – krzyknąłem zbyt gwałtownie
- „Dlaczego?”. Tylko tyle jest w liście. Nie wiem o
co chodzi, a TY?
- nie… - głos mi się załamał
- Czekaj coś jeszcze jest …
Z łazienki usłyszałem dziwne odgłosy, jakby szmer.
Podszedłem i otworzyłem drzwi. Do wanny lała się woda, a na jej wierzchu
pływały czarne kwiaty.
- Jakiś dziwny kształ. Coś jak kwiat.
- Orchidea?